Byle się nie dać dołom

Dwa miesiące od ostatniego mojego wpisu tutaj przeleciało nawet nie wiem kiedy. W międzyczasie zdarzyły się już nocne przymrozki, a ciemność coraz bardziej podbiera dzień z rana i pod wieczór.

W okolicach ostatniej pełni, gdy budziłam się przed 6 do pracy, ciemność w sypialni rozjaśniała spora smuga mocnego księżycowego światła, wpadająca od południowego zachodu. Trochę dziwne uczucie. Wstaję, zapalam górne światło, obok klawiatury świeczkę zapachową by było milej i pracuję. I wyglądam świtu. Czasem dzień budzi się naprawdę pięknie.

Jednak coś mi się mocno poprzestawiało przez te kurczące się dni. Bardzo źle sypiam, potem chodzę jak zombie, padam o 21:30, by obudzić się o 3:00. Zegar biologiczny rozregulowany. Trzeba będzie cierpliwości, bo za tydzień jeszcze czeka nas zmiana czasu na zimowy.

Mogę powiedzieć, że zapoczątkowane pod koniec sierpnia długie marsze stały się wrześniowymi długimi marszami, dzięki którym bardzo polubiłam moją aktualną dzielnicę i okolice. Do tego wszystkiego na chwilę wciągnęłam się w tak zwany „slow jogging”, jednak to nie jest to, czego w tym momencie treningowo i zdrowotnie bym potrzebowała. Potrzebuję aerobowej strefy tętna, w której energia ma szansę pochodzić z tkanki tłuszczowej. Czyli 2 strefa. Slow jogging to już 3 strefa z przewagą 4 u mnie, więc podziękuję na ten moment. Swoją szosą, po 2 treningach w grupie truchtającej, by zobaczyć o co chodzi z tą techniką truchtania zwaną „niko-niko”, przypomniałam sobie bardzo szybko, dlaczego daaawno teeeemu zrezygnowałam z grup i grupek biegowych 😉

Bo ja to jednak jestę kotę, co to własnymi ścieżkami chadza 😉

Do czasu gdy mogłam spokojnie sobie wyjść na trening przed 17:00 i ok 18:30 wrócić do domu jeszcze gdy jasno, było naprawdę super. Każdorazowo na skrajach parku obserwowanie tzw. „złotej godziny”, doznania wizualne absolutnie boskie.

Jeszcze wrzesień

No ale cóż, jesień zuchwale dzień podkrada, jest coraz zimniej i…zaczęły się kłębić w głowie wymówki: „a bo za moment ciemno, to lepiej nie”, „a bo dymią, to fuuu”, „a bo paskudnie na zewnątrz, a pod kocykiem tak miło”. Tym razem samą siebie przechytrzyłam i zanim zdążyłam myśli przekuć na czyny, odnowiłam karnet na siłownię. Doceniłam bieżnię stacjonarną, na której mogę sobie na bieżąco dopasowywać prędkość i wznios tak, by ciągle być w pożądanej strefie tętna. W efekcie ciągle chodzę tak do 5.5% pod górkę i bez zatrzymywania się. Godzinka na sesję wystarcza. No i potem trochę powalczyć z ciężarkami gdy się dobiję przez armię rosłych chłopaków, wiecznie okupujących ławeczki 😀 A że już jakieś-tam efekty widzę na siłownianej wadze z pomiarem składu ciała, to zdecydowanie bardziej mi się chce.

Lubię sobotnie i niedzielne poranki na siłowni, jest mało ludzi, da się poćwiczyć bez kombinowania „jak by tu się dorwać do sprzętu”. No i trochę to zapobiega weekendowym dołom, które teraz mocniej odczuwam.

Trzymajmy się jakoś i … byle do zimowego przesilenia 😉 Niech dni się wydłużają zamiast skracać 🙂

Reklama

7 myśli na temat “Byle się nie dać dołom

      1. Trochę się martwię, że jeśli Konstancja będzie dalej tymczasować, to ani się obejrzysz i będziesz mieć dwadzieścia mruczków adoptowanych 😉 Masz wyjątkowo miękkie serce 😁

        Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s