Dać czasowi czas

„Szybko to robi pies” – mawiała moja matka gdy ktoś kogoś nadmiernie pospieszał – w czasach gdy byłam dzieciakiem. „Nie ma dróg na skróty” – mawiałam ja gdy po raz kolejny prułam przeszycia na tkaninie, których dokonałam źle/krzywo/na odwrót, gdy coś mnie podkusiło osiągnąć jakiś efekt 3x szybciej niż wymaga tego prawidłowe przygotowanie i wykonanie elementu.

Dziś ludziom wydaje się, że wszystko jest jak u Inspektora Gadgeta – „hop-siup-dowolną-rzecz-zrób”. Gdy mają jakiś plan, postanowienie, chcą to osiągnąć już, teraz, zaraz, natychmiast! Gdy nie zaskoczy od razu – stwierdzają, że coś nie działa, zniechęcają się i zarzucają dalsze starania.

Albo też poprzestają na ochłapach. Kilka wspólnych imprez, kilka spotkań i już ledwie znajomego nazywają „przyjacielem”. Smutek powierzchowności wychodzi zwykle po czasie. I to niekoniecznie dłuższym.

Albo chcą zmienić swoje życie. Tak – od dziś myślę pozytywnie, uśmiecham się i nie narzekam, mówię tylko o pozytywach. Szlaban na negatywizm.

Czasem gdy patrzę wstecz na swoją drogę ku mojej aktualnej rzeczywistości, sposobowi postrzegania świata, myślę sobie: „jakim cudem minęło już tyle czasu?”. Ale tak, minęło. Moja wytężona praca nad własnym systemem przekonań i podmianą destrukcyjnych myśli w czeluściach podświadomości na budujące trwa już ósmy rok. Wyraźne efekty tej pracy przyszły po pięciu latach. Nie dziwi mnie to jakoś. Wcześniej przez 32 lata swojego życia żyłam według tych niszczących, wpojonych mi w dzieciństwie i młodości. W sumie i tak dość szybko to idzie. Jednak nie przerywam tego procesu. I cieszę się, że kiedyś-tam go rozpoczęłam z wystarczającą determinacją by się tej drogi trzymać.

Dzięki temu dziś mam dobry wgląd w siebie, patrzę na świat z dużą świadomością tego, co się zdarza. Widzę wokół siebie też sporo dobra, w każdej gorszej sytuacji umiem zauważyć jakiś pozytyw. W momentach smutku umiem z tym smutkiem pobyć, zobaczyć, co mi ten smutek sygnalizuje. Jednak najbardziej zaskakującym dla mnie doświadczeniem było poczucie szczęścia w czystej postaci. Takiego niezależnego od czegokolwiek i kogokolwiek, wypływającego z wnętrza mnie samej. Zaczęłam to uczucie określać jako „radosny spokój, spokojna radość”. To najlepiej określa ten stan ducha, który potrafię dziś odczuwać. Gdy to poczułam po raz pierwszy, uznałam, że ten proces jest wart wszelkich trudów.

Nie przypuszczałam, że to się może udać. Byłam przesiąknięta do szpiku negatywizmem, czarnowidztwem, depresyjnym podejściem do świata, o tym co myślałam o sobie samej – lepiej nie wspomnę. Czarna dziura. Ale starałam się zawsze 2x bardziej uśmiechać by to zatuszować.

Dziś uśmiecham się tylko wtedy, gdy mam na to chęć. Śmieję się gdy mam powód. I nie boję się okazywania mojego neutralnego wyrazu twarzy, a nawet niezadowolenia czy rozzłoszczenia.

Bo bycie szczęśliwym wcale nie oznacza wiecznego uśmiechu na twarzy, rozemocjonowanego sposobu bycia dyżurnego wesołka. Szczęście jest głęboko w nas. W spokoju ducha, w umiejętności zaopiekowania się sobą gdy dusza ma potrzebę bycia utuloną, potrzeby – bycia zaspokojonymi, najgłębsze przeżycia – bycia zauważonymi i wysłuchanymi. Przez samego siebie. W ciszy. Bez rozpraszaczy i zagłuszaczy. W byciu tu i teraz. Wreszcie – w zauważaniu tych maleńkich radości i dobrych rzeczy na zewnątrz. W zdrowszych przekonaniach na własny temat. Ale też w znajomości i akceptacji własnej jasnej i ciemnej strony.

W niektórych sprawach jednak trzeba „tylko” uzbroić się w cierpliwość.

Dziś mawiam: „hay que darle tiempo al tiempo”
– czyli „trzeba dać czasowi czas”.

W zeszłym roku trafiłam na filmik, który bardzo fajnie obrazuje, jak taki proces przebiega. I że wymaga czasu i uporczywego wypłukiwania z życia tego, co nazbieraliśmy po drodze, co zaśmieca naszą podświadomość i może nas zatruwać od środka.
Wklejam trochę dla siebie, ku pamięci, ale może kogoś zainspiruje?

Why Positive Thinking Doesn’t Work

Ściskam cieplutko przed nowym tygodniem 🙂

Reklama

5 myśli na temat “Dać czasowi czas

  1. Przeczytałam, to prawie o mnie 🙂
    Może trochę inne schematy, ale równie dla mnie niezdrowe. Nadal pracuję, chociaż już też długa droga za mną.
    I cieszę się z każdego kolejnego sukcesu i pojedynczych zwycięstw.
    Jest mi teraz znacznie lepiej z samą sobą i dostrzegam też wiele pozytywnych zmian w moich relacjach z resztą świata. Moje przyjaźnie się ostały – i nawet doszły nowe. Jest ich niewiele, na palcach jednej ręki policzyć, i wystarczy. 🙂
    To takie wnioski na szybko, masz rację, przechodzimy podobną drogę. :)))) Miło mieć na niej dobre towarzystwo!

    Polubione przez 1 osoba

    1. To niesamowite, że tak w zeszłym roku trafiłyśmy na siebie ponownie w blogosferze na podobnym etapie życia. Jednak nie ma przypadków. 🙂 U mnie z przyjaciółmi taka sama sytuacja. Garsteczka, ale tych najstarszych, po ponad 20 lat przyjaźni. Plus trójka nowszych znajomych, będących dobrym materiałem na przyjaciół lub przynajmniej bliższych znajomych ;).
      Jedną z nabytych, przydatnych umiejętności jest umiejętność odpuszczania, a w razie potrzeby – odcinania szkodliwych dla mnie znajomości. Zawsze stawiałam na jakość zamiast na ilość, natomiast teraz mi jakoś łatwiej w sytuacjach gdy muszę kogoś od siebie odsunąć dla własnego dobra. W tym panów, którym się wiele wydaje i wiele obiecują, ale jakoś bez pokrycia 😀 To piękne gdy człowiek odkrywa, że życie może być dużo prostsze.

      Polubienie

      1. Też się bardzo cieszę, że na siebie ponownie trafiłyśmy, bo naprawdę lata minęły. Być na podobnym etapie w życiu oznacza mieć za sobą podobne doświadczenia, a tym samym łatwiej i szybciej rozumieć drugiego człowieka. I na takich głębszych relacjach z ludźmi mi teraz zależy, bo do płytkich mnie nie ciągnie. Kilka osób, na które mogę liczyć to znacznie więcej, niż setki czy dziesiątki znajomych, dla których nie byłabym ważna.
        Odpuszczanie jest ważne – w przypadku panów, o których piszesz, też zbieram swoje doświadczenia i mam podobne wrażenia, uczę się słuchać i słyszeć, to co naprawdę chcą z siebie dać i ewentualnie przyjmować to, czym są w stanie się podzielić. Może nas niepotrzebnie tak wychowano, że dajemy całą siebie, oczekując w zamian również 100%? Może warto zacząć od znacznie mniejszej części procentowej? Ćwiczę w sobie tę umiejętność i wiesz – można się nauczyć nawet w moim wieku, więc tym bardziej w Twoim :))
        Życie jest znacznie prostsze, kiedy umie się odpuszczać tak w pracy, jak w życiu prywatnym.
        Pozdrowienia!

        Polubienie

  2. Jak sięgnę pamięcią wstecz, niszczenie tego co w dziecku jest czyste i piękne zaczyna się bardzo wcześnie i to najczęściej własnie w rodzinie, bo ta bywa zwyczajnie nie oświecona, pełna swojego brudu, gromadzonego od dzieciństwa. Może się to komuś wydać śmieszne, ale do dzisiaj pamiętam zdarzenie z okresu, kiedy miałam 7 lat. Do naszej rodziny mieszkającej po sąsiedzku przyjechała ich 3 letnia wnuczka. Babcia tej dzieciny wymyśliła sobie, że przyjdzie do nas i zabierze dla swojej Magdzi moje zabawki, bo przecież ja już jestem duża i muszę się uczyć a nie bawić. Oczywiście moja mama ochoczo się na to zgodziła i nawet nie zapytała mnie, jakie zabawki byłabym skłonna oddać, po prostu zaczęła ładować do torby sąsiadki to, co uznała za stosowne. W sumie prawie wszystko, bo już duża jestem. Do dzisiaj pamiętam, co czułam. Niby śmieszne, a na swój sposób bolesne i pokazujące dziecku, że nikt się nie liczy z jego uczuciami, że o wszystkim decyduje ktoś starszy i silniejszy. A w szkołach tez nie jest lepiej, to temat rzeka. Wniosek taki, że od najmłodszych lat zanieczyszcza się nasz słoik z czystą wodą, trwa to latami, tak więc po przebudzeniu musi upłynąć stosowna ilość czasu do oczyszczenia. Wszystko co dobre i trwałe potrzebuje czasu i naszej energii 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. 7-latka wystarczająco duża by jej zabrać zabawki…ech… Łączę się w bólu.
      To prawda, że bywały czasy, gdy i wiedza o świecie była inna,i dostęp do niej trudny, i przekonania na miarę ówczesnych czasów, a i nasi rodzice prawdopodobnie nie mieli lekko ze swoimi rodzicami. Dziś już umiem to zrozumieć, że mogli nie mieć wiedzy albo sami być mocno obciążeni lub zaburzeni gdy przyszło im wychowywać własne dzieci. Jednak trudno mi zrozumieć u kogoś takiego brak chęci do podjęcia pracy nad tym dziś. Gdy już wie od swojego dorosłego już potomka, ile jego własne obciążenia narobiły spustoszenia i że w tych schematach wcale nie trzeba żyć dalej. Że można to uzdrowić, tylko musi podjąć wysiłek. Nie zrozumiem tego…ale cóż – i z tym musiałam nauczyć się żyć.

      Czasem sobie to porównuję do sytuacji, gdy stoją sobie dwie wielkie balie. Jedna pełna szamba: przemocy, zła, nienawiści, zawiści, negatywizmu, zależności i innych paskudztw. Druga pełna krystalicznie czystej wody: zdrowych zasad, zdrowych relacji, spokoju, zrozumienia, przyjaznego, klimatu. Cała toksyczna rodzinka siedzi i się pławi w tym szambie. I nagle dowiadujesz się o tej balii obok i robisz skok stulecia – wygrzebujesz się z szamba, idziesz to wszystko z siebie spłukać, wyszorować się porządnie i wchodzisz do krystalicznie czystej wody. Wołasz do pozostałych, że istnieje taka fajna balia i jeśli chcą być bliżej, to musieliby do ciebie dołączyć, ale przedtem wyszorować się tak jak ty. Ale nie mają ochoty na wysiłek wychodzenia z cuchnącej i toksycznej, ale dobrze znanej balii i chcą cię ściągnąć z powrotem do szamba. A gdy odmawiasz, to będą próbować ci przynajmniej nachlapać z odległości tym całym syfem. By ci nie było tam tak fajnie.

      Czasem gdy dopadają mnie wątpliwości i poczucie winy na temat odseparowania się od najbliższych toksyków, wizualizuję sobie te dwie balie. I myślę sobie: „ja wybrałam tę z czystą wodą. A gdy chlapią – muszę się zasłonić. Nie robię nic złego.”

      Ściskam cieplutko 🙂

      Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s